niedziela, 10 listopada 2013

Listopad nie jest

Jak wiadomo, najokrutniejszym miesiącem jest kwiecień, ale listopad też jest liderem w tej konkurencji. Za to samochodem z Warszawy bez wielkiego napięcia jedzie się w niedzielę 4 godziny. Jesteśmy blisko, drżyj stolico. Miłe wieczorne rozmowy telefoniczne. Dojmujące poczucie braku. Silne pragnienie sensu. Zmęczenie popodróżne. Nowy film Polańskiego. Nie potrafiłem nic o nim powiedzieć. Może nie dał możliwości. Jest piękny, jest z teatru, jest oczywisty, ale w dobry sposób. Nie znajduję w nim jednak niczego, czego bym nie wiedział, albo czego bym nie przeczuwał. Teatr, moja wielka miłość, moja głęboka nienawiść.
 Pewien instruktor teatralny, który wywarł wielki wpływ na moją teatralno-recytatorską młodość, powiedział mi, że mam podniebienie gotyckie i nigdy nie przyjmą mnie do szkoły teatralnej. Więc nie wystartowałem i jeśli mam powiedzieć, że czegoś w życiu żałuję, to właśnie tego. Zamiast pieprzyć wątpliwy autorytet. Dlatego dziś bardzo lubię, jak ktoś ma gdzieś autorytety. To jedyny sposób, żeby cokolwiek ważnego zrobić, wyrzucić je do śmietnika.
Brałem udział w konkursach recytatorskich, z pewnymi sukcesami nawet. Lubiłem wybierać wiersze niestandardowe od czasu, jak ktoś mi zwrócił uwagę, że jednak Zaczarowana dorożka to naprawdę bardzo znany tekst. Konkursy były w porządku, ale na studiach jakoś gdzieś mi ten teatr umknął. W trakcie studiów dostałem uprawnienia instruktora teatralnego 2 klasy, no ale nie pracowałem nigdy w zawodzie. Właściwie wszystko, co kiedykolwiek czynnie w tym obszarze robiłem, było jakieś jajcarsko-zabawowe, bez sensu, choć bywało wesoło. Może i dobrze, że się na poważnie nie zaangażowałem a jednak zaplecze sceny, teatr jako maszyna, kulisa, forma, ciągle to wszystko budzi moje emocje takie naprawdę. Wiem, że to wszystko tylko blaga, nie wiem, kto gra dobrze a kto udaje, ale jak tylko się zaczyna, to daję się omamiać. No, czasami oczywiście omamianie idzie marnie i wtedy tylko kurz kręci w nosie. A czasem się wstydzę za to, co widzę. A jednak częściej nawet jeśli kurz, to jak magiczny proszek. Kicham, ale przy okazji łzawię.
I, jak widzicie, nie potrafię zupełnie o tym pisać.

Brak komentarzy: